×

TUSK BEZ PLANU

TUSK BEZ PLANU

PROGRAM GOSPODARCZY TUSKA – WSZYSTKO PO STAREMU?

Minęło grubo ponad 100 dni nowego rządu jak z bicza strzelił. Jedno co po tym pierwszym kwartale wydaje się pewne, to że pomysłem politycznym Tuska na wybory samorządowe i kolejne jest niestety „Inkwizycja” nie gospodarka. Szkoda, że w momencie, który jest ewidentną okazją ekonomiczną dla kraju uwaga rządzących skupia się głównie na działaniach służb i prokuratorów. Obnaża to słabość koalicji i jej liderów oraz brak jakiejkolwiek wizji i planu dla gospodarki. Paplanina o populistycznej papce wyborczej w postaci 100 konkretów jeszcze bardziej postawę rządu rozmydla odciągając uwagę od trzech rzeczy dla rozwoju kraju fundamentalnych i najważniejszych. Jakich? Odpowiedź jest prosta, kasa, kasa i jeszcze raz kasa. Oczywiście widziana po trzykroć z nieco innej perspektywy.

Po pierwsze „zdrowy” pieniądz inwestycyjny. Ten pochodzić może z dwóch źródeł: banków i rynku inwestycyjnego, czyli giełdy. Bankowy pieniądz jest obecnie drogi więc tym większe potencjalne znaczenie giełdy spętanej okowami „tymczasowego” podatku Belki. Jego zniesienie (zapowiadane przecież przed wyborami przez koalicjantów) jest konieczne dla pobudzenia rozwoju inwestycji. Jest konieczne także, by powstała realna alternatywa dla łaknące środków inwestycyjnych przedsiębiorstw zmuszonych do brania udziału w ekonomicznej farsie finansowań ze środków UE poprzez różnej maści NCBiR-y.

Niestety pokusa, by utrzymywać system dziel i rządź zawsze jest duża, a jak mawiano w czasach pandemii: „dobra tarcza swoim starcza”. Ciągłe modlenie się o środki z  KPO, to czekanie na pieniądze, które wtłoczone na rynek w zdecydowanej większości zostaną przez system inwestycyjnie zmarnotrawione tworząc chwilowy zwiększony popyt.

Po drugie „zdrowy” pieniądz inwestycyjny i konsumpcyjny, czyli banki. Niezbędne jest obniżanie stóp procentowych NBP, by z jednej strony obniżyć koszt kredytów inwestycyjnych a z drugiej otworzyć dostęp do tańszego kredytu konsumpcyjnego. Zawyżanie stóp wynika z kompletnego braku wiedzy o makroekonomii i błędnego definiowania inflacji (pewnie dlatego, iż decydenci wiedzę swoją opierają na podstawowych definicjach zaczerpniętych z Wikipedii). Prawdziwa inflacja to wzrost cen towarów przy jednoczesnym ograniczeniu ich dostępności. Czyli ceny rosną bo towarów brakuje, czyli podaż nie nadąża za realnym popytem. Nam takie zjawisko nie grozi, natomiast mamy faktycznie coś co nazywa się „inflacja strukturalną”. Inflacja ta wynika nie z działań rynkowych tylko politycznych. Jeśli planowo podnosimy ceny energii i paliw to jasne jest że rosną ceny usług i towarów. Jeśli podnosimy płacę minimalną, to rosną ceny towarów związanych z nakładem pracy ludzkiej (np. warzywa i owoce). To jednak nie jest inflacja lecz wzrost cen kolokwialnie mówiąc „administracyjny”. Widać to wyraźnie w dużych marketach, cena cebuli wzrosła dwukrotnie a ceny telewizorów i lodówek spadły. W związku z tym, że towaru na rynku jest nadmiar ceny towarów rosną dużo wolniej niż choćby energia, gdyż działa magiczna siła konkurencji. Ale skutkiem tego jest spadek rentowności dużej części przedsiębiorstw a tym samym pogorszenie ich płynności. Cóż to jest za pokrętna logika państwa, które administracyjnie podnosi koszty prowadzenia działalności gospodarczej (co jest jakoś uzasadnione) ale jednocześnie podnosi stopy procentowe żeby zdrożały również kredyty w takiej chwili istotne dla przedsiębiorstw łapiących zadyszkę płynnościową. Tego uzasadnić się żadną miarą logicznie nie da. Efektem premium takiego działania jest obniżenie popytu na nieruchomości i inne drogie dobra nabywane powszechnie z udziałem pieniądza kredytowego. Czyli jeszcze mocniejsze schładzanie gospodarki.

Po trzecie, zdrowy pieniądz konsumpcyjny, czyli przyspieszenie progresu świadczeń socjalnych i emerytalnych oraz obniżenie oprocentowania kredytów konsumpcyjnych i mieszkaniowych. Oczywiście różne mądrale powiedzą tutaj: ale przecież inflacja! Nie można wtłaczać pieniądza na rynek bo napędza inflację! W krajach o popycie nasyconym pewnie tak, w krajach „rozwijających się” wtłaczane pieniądze napędzają rozwój właśnie i umacniają jego podstawę czyli rynek wewnętrzny. Jeśli wtłaczamy zwiększany socjal (bo o nim mówimy, ups emerytów przepraszam im się po prostu należy) trafia on przede wszystkim do grupy niezamożnej czyli konsumenta idealnego. Ile nie damy studentowi, młodemu małżeństwu, przeciętnemu emerytowi, tyle zasili gospodarkę bo oni te środku skonsumują. Miękkie pieniądze są problemem w gospodarkach nasyconych, bo trafiają w zbyt dużej ilości do banków powiększając nadmiernie lokaty i nie wpływają na wzrost konsumpcji. Nam ten problem w najbliższym dziesięcioleciu jednak nie grozi.

Podsumowując. Pytanie brzmi: czy Tusk odważy się na pójście w stronę gospodarki rynkowej czy pozostanie w centralistycznym poPiSowskim kółku graniastym nieco bardziej otwartym na unijne dotacje na inwestycyjne, że zacytuję klasyka na „misie na miarę naszych możliwości”. Jeśli się nie odważy powstaną pewnie różne CPK i tym podobne i jakoś to będzie, świat się przecież nie zawali. I nadal jedynym polskim gospodarczym akcentem w Europie będą paczkomaty z logiem Impostu.

Opublikuj komentarz